Trening oczywiście zrobiłam. Tak jak zawsze - rano (wtedy ćwiczy mi się najlepiej). Męczyłam się potwornie - psychicznie i fizycznie. Wręcz modliłam się o koniec hopsania... Po wszystkim nie czułam tradycyjnego zadowolenia z siebie, tylko ulgę, że już nie muszę się męczyć...
Do tego straaasznie ciągnie mnie do słodkiego (od 2 stycznia nic słodkiego nie zjadłam - dla mnie to ogromny sukces). Na razie jakoś się trzymam...
W wyzwaniu Tipsi zostały jeszcze dwa treningi i zaczyna się II faza. W środę czeka mnie kontrolne mierzenie - ciekawe czy udało mi się coś zgubić przez te 2 tygodnie... Wizualnie widzę poprawę ;)
Złe dni dopadają każdego z nas... Dzisiaj padło na mnie. Mam nadzieję, że jutro będzie już dużo lepiej.
Zrobię sobie teraz ulubioną herbatę, wezmę Sekret Rhondy Byrne, opatulę się kocem i zagłębię się w lekturze, która zawsze (nie ważne co by się działo) potrafi mi pomóc i zmienić myślenie.
A na koniec mała motywacja (dla Was i dla mnie) do dalszych ćwiczeń ;)
źródło: internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz